Choć niemal wszystkie źródła od tego pomysłu odwodzą, przeszliśmy cały, 25-kilometrowy szlak North Kaibab w jeden dzień i to w obie strony. Razem daje to wyczerpującą, 50-kilometrową górską wędrówkę.
Budzik ustawiony na 5:00 brutalnie zrywa nas ze snu. Noc spędzona pod namiotem na kempingu Bright Angel (Bright Angel Campground) nie należała do najlepiej przespanych. Wszystko przez cienką karimatę, przez którą czuć było każdą nierówność podłoża. Cóż, dużo wygodniejszy materac był zbyt ciężki, by z nim sprawnie chodzić po górach.
Na dworze jest jeszcze ciemno. Sprawnie się ubieramy i szybko zjadamy przygotowane w pośpiechu kanapki z pieczoną wołowiną i żółtym serem. Popijamy sokiem, bo przecież na zrobienie herbaty nie mamy czasu. Chcemy dotrzeć jak najdalej zanim palące promienie słońca nie zaczną utrudniać wspinaczki. Sprzątamy po śniadaniu i pakujemy niezbędne rzeczy, według przygotowanej jeszcze przed wyjazdem listy. W każdym plecaku ląduje po 3 litry butelkowanej wody, dwie kanapki, ciastka, batoniki energetyczne i solone orzeszki. Oczywiście nie zapominamy o kremie do opalania. Zapas wody jest nawet za duży, bo uzupełnić ją można w Supai Tunnel, Pump House i Cottonwood Campgrounds. Ale jak mawiają „better safe than sorry”, czyli strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Wyruszamy o 5:30, wraz ze wschodem słońca. Po kilku minutach mijamy. Gdybyśmy mieli więcej czasu, pewnie z chęcią zjedlibyśmy tu śniadanie.
Pierwszą, 11-kilometrową połowę szlaku, do Cottonwood Campground, pokonujemy bardzo sprawnie, w 2 godziny i 45 minuty.
Według wskazań uruchomionej na iPhonie aplikacji EveryTrail, przeszliśmy prawie 12 km. Daje to średnią prędkość 4,36 km na godzinę – doskonały czas jak na górską wyprawę. Niestety wiemy, że teraz zacznie się dużo trudniejsza droga. Wdajemy się w rozmowę z napotkanym samotnym turystą i czas ucieka niepostrzeżenie. Godzinny odpoczynek jest wiele za długi. Wypoczęci rozpoczynamy dalszą wędrówkę.
Zgodnie z przewidywaniami szlak wiedzie dość stromo pod górę. Słońce zdecydowanie utrudnia wędrówkę. Niewiele ponad dwukilometrowy odcinek do stacji pomp (Pump House Ranger Station) pokonujemy w 45 minut. Wspinaczka dała nam się we znaki. Mimo zmęczenia idziemy dalej.
Coraz częściej przystajemy, by dać wytchnienie zmęczonym nogom. Jakie szczęście, że słońce od czasu do czasu chowa się za chmurami. Sześciokilometrowy odcinek bardzo forsownego marszu do tunelu Supai (Supai Tunnel), zajmuje nam dwie godziny.
Mamy mało czasu, więc tylko na chwilę przystajemy. Pusty szlak zapełnia się turystami. Najwyraźniej do szczytu nie jest daleko. Przepuszczamy karawanę mułów jadących w dół. Z zazdrością patrzymy na uśmiechnięte buzie wypoczętych jeźdźców. Ciekawe tylko co o tym wszystkim myślą obładowane zwierzęta.
O 13:45 osiągamy północną krawędź (North Rim). Uwzględniając długi, godzinny odpoczynek w Cottonwood Campground, przejście szlaku zajęło nam niewiele ponad 8 godzin, co przekłada się na średnią prędkość około 3 km/h. Świetny wynik.
Na szczycie nic ciekawego nie ma do zobaczenia. Parking, autobusy z turystami, toaleta i krany z wodą. Siadamy na murku i szybko zjadamy przygotowane rano kanapki.Napełniamy butelki i bez zbędnych ceregieli rozpoczynamy powrotną wędrówkę.
Droga w dół nie jest dużo łatwiejsza. Co prawda, pracują inne partie mięśni, więc idzie się lżej, ale trzeba uważać, aby się nie poślizgnąć, więc tempo schodzenia wcale nie jest szybsze niż wchodzenia. Zadziwiające, ale właśnie takie są fakty. Jeszcze przed tunelem musimy przystanąć, by przepuścić karawanę mułów. Karnie stajemy przy wewnętrznej krawędzi szlaku. W końcu ruszamy dalej. Po drodze wyprzedzamy grupkę turystów, którzy patrzą na nas z wyraźnym podziwem.
Po dwóch godzinach dochodzimy do wodospadów Roaring Springs. Przydrożne znaki kierują nas w odnogę szlaku. Opuszczamy główny szlak i próbujemy odnaleźć coś wartego uwagi. Bezskutecznie. Marnujemy tylko cenny czas.
Po następnej pół godzinie marszu, zatrzymujemy się na dłuższy odpoczynek przy stacji pomp. Dosłownie kilkanaście kroków niżej płynie strumień. Jak przyjemnie zamoczyć zmęczone nogi w chłodnej wodzie! Nadchodzących, wcześniej wyprzedzonych turystów informujemy o naszych wrażeniach z wycieczki do Roaring Springs. Na stole znajdujemy zafoliowaną kartkę z ostrzeżeniem przed kontynuowaniem wędrówki w górę po godzinie 11. Jak to dobrze, że nie widzieliśmy tej informacji kilka godzin wcześniej.
Półgodzinny odpoczynek naładował nas nową porcją energii. Maszerujemy dalej ze świeżo napełnionymi butelkami wodą. Mija kolejne 30 minut i jesteśmy w Cottonwood Campground. Dochodzi 6., więc decydujemy że idziemy dalej bez odpoczynku. Inaczej nie dotrzemy na miejsce przed zmrokiem.
Zaczyna kropić, więc zakładamy kurtki przeciwdeszczowe. Krople deszczu są coraz większe. Na dodatek słyszymy grzmoty zbliżającej się burzy. Burza w górach to nie żarty. Rozglądamy się nerwowo i w ostatniej chwili znajdujemy nawis skalny, który daje nam w miarę bezpieczne schronienie. Na szczęście, burza znika tak samo szybko, jak się pojawiła i już po piętnastu minutach możemy opuścić kryjówkę.
Szlak łagodnie schodzi w dół, więc idziemy sprawnie, z prędkością 5-6 km/h. Pochmurne niebo nie sprzyja fotografowaniu. Zresztą, zdjęcia w tych miejscach robiliśmy wcześniej.
O godzinie 20:30 osiągamy Phantom Ranch a chwilę później Bright Angel Campground. Ze zdziwieniem zauważamy, że nasz namiot stoi w innym miejscu niż go zostawiliśmy. No tak… Nie był solidnie przytwierdzony do ziemi i przesunął go silny wiatr. Zjadamy coś na szybko, myjemy się i wskakujemy do śpiworów. Musimy odpocząć, bo jutro czeka nas szlak powrotny.
Nietuzinkowe wpisy, dobra tematyka.
Dobrze napisane:)