Z okazji urodzin otrzymałem od córki kupon podarunkowy, uprawniający do skorzystania z usługi golenia brzytwą w warszawski salonie Rostowski Barber Shop.
Bardzo się z tego prezentu ucieszyłem, ponieważ już od dawna świtała mi w głowie myśl przetestowania okolicznych fryzjerów oferujących usługę golenia. Właścicielem otwartego w 2014 roku zakładu jest Wojciech Rostowski.
Kupon ważny był półtora miesiąca, do 1 lipca 2016 roku. Zaraz po otrzymaniu kuponu nie miałem czasu na wizytę w salonie, więc długo zwlekałem z umówieniem się. Pasowało mi 22 czerwca, więc dzień wcześniej zadzwoniłem. Nie spodziewałem się, że wizyty u golibrody należy umawiać tak jak montaż protezy stawu biodrowego. Wolnych terminów nie było. Zaproponowano mi wizytę za dwa dni. Nie byłem z takiego obrotu sprawy zadowolony. Dodatkowo irytował mnie ton mojego rozmówcy. Nie był niegrzeczny, ale odnosiłem wrażenie, że jedynie silił się na uprzejmość. Zdziwiło mnie na przykład, że nie było możliwe przedłużenie ważności kuponu, tak bym mógł skorzystać z usługi w dogodnym dla mnie terminie.
No cóż, po paru dniach, skruszony zadzwoniłem ponownie i poprosiłem o wyznaczenie wizyty w najbliższą sobotę o dowolnej porze. Udało się i o 12:30 grzecznie stawiłem się w zakładzie.
Salon ulokowany jest w centrum Warszawy, w odnowionej, secesyjnej kamienicy, przy ulicy Koszykowej 58. Wnętrze jest bardzo małe, ale urządzone ze smakiem i niezwykle klimatyczne.
W salonie zauważyłem trzy stanowiska świadczenia usług – dwa fotele przy wejściu oraz jeden na podwyższeniu, w głębi. Na wprost od wejścia znajduje się witryna z kosmetykami wystawionymi do sprzedaży.
Zaraz po wejściu, zaproponowano mi coś do picia – wodę lub kawę. Z oferty nie skorzystałem.
Po kilku minutach przyszedł bardzo młody, zadbany fryzjer i on również zaproponował mi gratisowy napój. Grzecznie podziękowałem, usiadłem na fotelu i z uwagą zacząłem przyglądać się krzątaninie. Na półce pod lustrem leżało wiele kosmetyków przeznaczonych głównie do pielęgnacji zarostu i włosów. Trochę mnie to zmartwiło, bo mnie interesowało golenie.
Na półce obok dostrzegłem wysoki i wąski kubek do wyrabiania piany oraz stosunkowo mały pędzel z borsuka pure badger.
Przygotowanie zarostu odbyło się w kilku etapach. Najpierw fryzjer wysmarował zarost olejkiem Captain Fawcett Jimmy Niggles Esq. The Million Dollar Beard Oil z aromatem pieprzu i dodatkiem złota. Z tym złotem to oczywiście lipa, ale pachniał ładnie – lepiej niż wersja sandałowa i goździkowa. Następnie barber nałożył wymoczony w gorącej wodzie ręcznik. Byłem tym zaskoczony, bo dotychczas nakładano mi ręcznik wilgotny, a nie mokry i oszczędzano przy tym fryzurę. Sama parówka zajęła dosłownie kilka minut i w mojej ocenie trwała zbyt krótko.
W międzyczasie fryzjer zajął się przygotowaniem brzytwy na żyletki, czyli szawetki. Zapytałem się jakiej żyletki zamierza użyć. Okazało się, że mają to być indyjskie ostrza Super-Max. Używałem ich i niestety, na moim zaroście nie sprawdzały się najlepiej. Fryzjer chyba zauważył rozczarowanie, bo dodał, że wkłada to, co akurat udało im się kupić. Zaczął przetrząsać szuflady, ale poza pustym pudełkiem po Polsilverach nic tam nie znalazł. Poprosił o pomoc kolegę, który po przeszukaniu kieszeni bezradnie rozłożył ręce. No cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Następnym krokiem było wyrabianie piany – naprawdę przedziwne wyrabianie piany. Fryzjer umieścił porcję sandałowego kremu do golenia Proraso w kubku, nalał tam dużo wody i pobełtał. Patrzyłem na to z szeroko otwartymi oczami. Ale o co chodzi?! Następnie kolejną porcję kremu nałożył na twarz (na szczęście mi, a nie sobie, choć i wersja odwrotna niespecjalnie by mnie w tym momencie zaskoczyła) i zaczął delikatnie miziać pędzlem. Słowo daję – dosłownie miziać. Wody było za mało, ruchy anemiczne, więc efekt pracy był opłakany. Poprosiłem o pędzel i sam sobie wyrobiłem pianę. Wody było ciągle za mało, więc poprosiłem, aby zwilżył pędzel. Ten wziął go ode mnie i umieścił pod kranem. Oniemiałem i postanowiłem dla swojego bezpieczeństwa nie przejawiać już dalej swojej inicjatywy.
Po takim wstępie z duszą na ramieniu obserwowałem kolejne kroki golibrody. Na szczęście pierwsze przejazdy ostrza po skórze były z włosem i tym samym bardzo delikatne. Pocieszyło mnie to trochę, ale zaraz sobie uzmysłowiłem, że dopiero golenie pod włos pokaże kunszt cyrulika. Niestety, ze względu na wysychająca pianę, nie udało się dokończyć nawet pierwszego przejścia. Fryzjer zamiast ponownie nawilżyć jedynie nieogoloną skórę po prawej stronie pod nosem, zaczął nakładać pianę na całą twarz i przystąpił do drugiego przejścia. Ku mojemu zdumieniu, drugie golenie również w większości odbywało się z włosem. Gdzieniegdzie, w tych najłatwiejszych miejscach, na policzkach, widziałem ruchy ostrza w poprzek, jednak tam gdzie należało się przyłożyć – pod nosem i w okolicach ust – ostrze jedynie smyrało zarost. Efekt nie mógł być dobry. Na tym wyszukany zabieg się zakończył. Niby były to dwa przejścia, ale ze względu na kiepską pianę i raczej powolne golenie, żadnego nie udało się dokończyć za względu na wysychającą pianę. Dla mnie taki finał był oczywisty od samego początku. Muszę jednak przyznać, że pomijając niewielkie zadrapanie na szyi, zabieg był bezkrwawy, choć przecież przy goleniu z włosem raczej nie jest to wielkim wyczynem.
Na koniec dostałem przyjemny okład z ręcznika zmoczonego zimną wodą. Szkoda, że ręcznik nie był naprawdę zimny. Oczekiwałbym, aby był przygotowany w lodówce, a nie po prostu zamoczony pod kranem.
Po zdjęciu okładu barber zapytał mnie o preferencje względem preparatu po goleniu. Oświadczyłem, że wolę balsam. Z dostępnych w gablocie specyfików wybrałem D. R. Harris Arlington. Fryzjer nałożył mi go na twarz i wtedy poczułem się jak w niebie. Była to zdecydowanie najprzyjemniejsza część całego zabiegu.
Doświadczenie fryzjera w goleniu oceniam słabo. Być może efekt byłby inny, gdyby w szawetce siedziała ostra żyletka. Czy jednak samo ostrze załatwiłoby golenie, jeśli i tak jeździłoby po skórze pokrytej wyjątkowo nieudolnie wyrobioną pianą ze stosunkowo marnego kremu. Nie przekonuje mnie również przygotowanie skóry do golenia olejkiem do pielęgnacji zarostu.
Ważny jest efekt, a ten był po prostu fatalny. Z salonu wyszedłem zwyczajnie niedogolony. Nie mam tu na myśli lekkiego niedogolenia, ale były miejsca niemal nietknięte ostrzem. Po powrocie do domu poprosiłem o ocenę efektów żonę, która stwierdziła zgodnie z moimi odczuciami, że przecież jestem nieogolony. Cóż miałem począć?… W maszynkę Mühle Sophist włożyłem żyletkę Feather, wyrobiłem pianę z różanego kremu Truefitt & Hill i ogoliłem się porządnie. Wreszcie poczułem się świeżo.
Nie mogę na postawie golenia ocenić poziomu usług świadczonych w salonie Rostowski Barber Shop. Być może strzyżenie i pielęgnacja zarostu stoją na zupełnie innym poziomie, a zdolność do operowania szawetką przydaje się wyłącznie do wyrównywania linii zarostu. Być może… Golenie w tym salonie to kompletne nieporozumienie. Było to zdecydowanie najgorsze golenie, jakiego w życiu doświadczyłem – co prawda wykonane w ładnym wnętrzu, ale mało fachowe i bardzo niedokładne. Jak dla mnie, to zdecydowany przerost formy nad treścią. Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek zdecydował się na powtórzenie wizyty w tym miejscu celem ogolenia się.
Proponuję, aby obsługa salonu Rostowski trochę poćwiczyła technikę golenia, a szczególnie wyrabianie piany. Na YouTubie znaleźć można mnóstwo filmów dokładnie pokazujących wszystkie etapy procesu golenia. Warto byłoby również zainwestować w przyzwoity sprzęt. Jeśli nie stać firmy na profesjonalne szawetki, to przynajmniej należałoby kupić dobre żyletki. Spodziewałbym się również, że w wysokiej klasy usłudze wykorzystany będzie lepszy krem lub mydło do golenia.
Ceny
Na odchodne poprosiłem o cennik. Okazało się, że ceny są bardzo wysokie:
- strzyżenie włosów (mycie, strzyżenie, modelowanie) – 100 zł,
- trymowanie brody i wąsów 30 min (wyznaczanie linii, olejowanie i czesanie) – 70 zł,
- trymowanie brody i wąsów 60 min (wyznaczanie linii, olejowanie, czesanie i wykańczanie brzytwą) – 100 zł,
- golenie twarzy brzytwą (peeling, olej, gorący ręcznik, balsam po goleniu) – 100 zł.
Czy golenie „brzytwą” w cenie 100 zł to dużo czy mało? Według mnie sporo, a zważywszy na jakość usługi, cena jest wręcz absurdalna. Dla porównania w Barberianie (salon Nergala) koszt dwuprzejściowego golenia „brzytwą” waha się od 51 do 119 zł, w zależności od tego, czy usługa wykonywana jest przez ucznia, czy mistrza barberskiego.
Podsumowanie i ocena
Bardzo rozczarowała mnie wizyta w salonie Rostowski Barber Shop. Być może zakład specjalizuje się w strzyżeniu włosów oraz pielęgnacji zarostu. Oby! Przez chwilę obserwowałem w oddali pracującego nad taką usługą fryzjera i wydawało mi się, że jego wprawne ruchy mogą świadczyć o znajomości rzeczy. Świadczy również o tym spora popularność zakładu, co przejawia się kłopotem z umówieniem się na wizytę. Jednak golenie u Rostowskiego to z całą pewnością kompletne nieporozumienie – usługa wykonana marnym sprzętem i w większości nieodpowiednimi kosmetykami, niefachowo i niedokładnie. Zdecydowanie nie polecam.
Moja ocena 3/10
- lokalizacja – 8/10
- wystrój wnętrza – 8/10
- użyte kosmetyki i sprzęt – 4/10 (ocenę mocno podnosi zastosowanie świetnego balsamu po goleniu)
- efekt golenia – 2/10 (tylko dlatego aż 2, że nie zostałem zacięty).
- opłacalność – 2/10
O Panie, jaka miazga.
Czyli wychodzi na to, że ja goląc się brzytwą pierwszy raz ogoliłem się brzytwą niż Ciebie ogolił fachowiec.
Do tego te 100zł za SuperMax + Proraso, lekka przesada, jeszcze jakby nie było tych kilku sklepów z artykułami, do tego chyba na Poznańską jest stamtąd dość blisko, o ile pamiętam tam był spory wybór.
Na sam koniec, najlepsze go z okazji kolejnej osiemnastki 😀
Dzięki za życzenia, @Emil. 🙂 No powiedzmy sobie szczerze, że nie idziemy do golibrody wyłącznie po to, aby się dobrze ogolić. Tak samo jak na koncert nie chodzi się, żeby posłuchać muzyki. W obu przypadkach idzie o atmosferę. Kiedyś byłe na koncercie śp. Michaela Jacksona na Bemowie. Stałem daleko z tyłu, samego gwiazdora ledwo widziałem, a na telebimie nie za bardzo chciało mi się go oglądać. Pod koniec koncertu byłem tak sfrustrowany, że wróciłem do samochodu i tam sobie posłuchałem muzyki. Jakość była bez porównania lepsza, ale przecież nie o to chodziło. Tak samo jest wizytą u barbera. 🙂
Wielkie dzięki Mirku za tą recenzję – miałem w tym roku odbyć kilka wizyt u warszawskich cyrulików i już wiem gdzie na pewno nie pójdę.
Ogromnie podoba mi się pierwsze zdjęcie zakładu – to w 100% moje klimaty i prawie dokładnie odwzorowuje to co widziałem w mojej głowie jak marzyłem o moim własnym lokalu. Widać, że tu właściciele zaczęli z wysokiego C.
Do tego całkiem niebanalne opracowanie etykiet/wizytówek czy też „karnetu”.
Natomiast to co opisałeś o samym zabiegu woła po prostu o pomstę do nieba. Znając Twoją asertywność aż dziwię się, że nie złożyłeś po prostu reklamacji. Wiem, wiem – nie każdy lubi, po co robić nieprzyjemność młodym adeptom sztuki golenia ale na miłość boską – przyszedłeś się ogolić a nie wymęczyć. I nawet zastosowanie świetnego produktu po nie powinno mieć wpływu na złagodzenie opinii – przy takim biznesie i lokowaniu się w interesie jako barber (a nie fryzjer) – inwestycja w porządne produkty to podstawa.
Widzę, że chyba ciągle polscy usługodawcy muszą się uczyć od swoich kolegów po fachu z Anglii, Włoch czy Turcji.
Kilka miesięcy temu byłem na moim pierwszym tradycyjnym goleniu brzytwą (szawetką) w zakładzie. Było to w Bolton – w „salonie” tureckim.
Może nie był taki „fancy” jak ten warszawski ale swój klimat miał. Co prawda nie oczekiwałem zbyt wiele – zwłaszcza, że dzielnica uboższa a i cena (10 funtów) nie była jakąś zbyt wysoką (w Londynie 35 funtów za golenie to cena minimalna). Ale efekt i poszczególne etapy były albo dużo lepsze albo na podobnym poziomie jak w Twoim opisie. Ale co ważne – wyszedłem z salonu zadowolony!
Był gorący ręcznik na twarz – ale nie tak jak u Ciebie – zmoczony czy nawet wilgotny. Tutaj był podgrzewany w specjalnym garnku.
Był pre-shave – ale nie olejek do pielęgnacji tylko jakiś turecki specyfik – krem.
Piana była z Arko – ale to już chyba tradycja turecka i nie wiem czy gdziekolwiek, jakikolwiek Turek używa innego produktu 🙂
Pędzel był wielki, barberski a i pan Turek miał wprawę w posługiwaniu się tym narzędziem. Co prawda na początku piana była nieco wodnista (wg mnie pędzel miał w sobie za dużo wody) i lekko ściekała ale magicznie znikała zanim skapnęła z brody. Jednakże wyrabianie potrwało chwilę dłużej i po dość krótkim czasie miałem brodę Św Mika.
Golenie szawetką (fakt, nie wiem jaką), żyletka to bodajże Personna.
Tutaj jedyny zgrzyt – tylko jedno przejście – z włosem. Ale bardzo dokładne i precyzyjne.
0 zadrapań, 0 podrażnień.
Po goleniu „łeb do umywalki” i zmycie piany z twarzy.
Potem cała seria:
– AS – ten najbardziej znany cytrusowy turecki – mocno wmasowany w twarz
– po chwili – lodowaty ręcznik – prosto z lodówko-zamrażarki!
– po kolejnej chwili – krem po goleniu – też jakiś ichniejszy
– a dalej tradycyjne tureckie zabiegi – nitkowanie policzków, palenie uszu, woskowanie nosa itp itd 🙂
Oczywiście przez tylko jedno przejście nie byłem do końca dogolony – ale nie było to tak jakbym się na szybko BIC’em ochlastał.
Było tak jak po moich 2 przejściach – z i w poprzek – czyli leciutka acz niewidoczna tareczka.
Ale z całego rytuału byłem bardzo mocno zadowolony – i to wszystko za jakieś 62 zł (tak mi przeliczyło płatność)
No właśnie, salon p. Rostowskiego, to jak na moje oko w większości marketing. Co tu dużo gadać, akurat opakowanie produktu mają tam bardzo dobre – zdecydowanie lepsze niż sam produkt. Zastrzegam jednak po raz kolejny – oceniam golenie, a nie resztę, na którą najpewniej ukierunkowany jest zakład. Poza tym jest szansa, że sam p. Rostowski lepiej sobie radzi z pędzlem i ostrzem. Jednak z drugiej strony, to on firmuje swym nazwiskiem salon i jeśli coś nie gra, to wina spada wyłącznie na niego. Ogólnie dziwi mnie to, bo obsługujący mnie fryzjer był bardzo uprzejmy, bystry i mam wrażenie, że gdyby go dobrze przeszkolić, wykonywałby usługi na wysokim poziomie. Zupełnie co innego ten pan od przyjmowania zleceń. Oszczędzę mu określenia, które ciśnie mi się na usta. W każdym razie u mnie w firmie nie zagrzałby długo miejsca. 🙂 No jakoś sobie nie wyobrażam, że dzwoni do mnie klient, któremu nie odpowiada możliwy termin wizyty, chce przedłużyć ważność kuponu, a ja nie chcę pójść mu na rękę. No nie wiem, jakoś minioną epoką mi to zalatuje, a nie XIX-wiecznym zorientowaniem na potrzeby klienta. Z wizyty jestem zadowolony, bo liczyło się zaspokojenie ciekawości.
Ciągle najlepsze golenie, jakiego w życiu doświadczyłem, odbyło się w zakładzie fryzjerskim na Pl. Powstańców, w budynku NBP. Tyle tylko, że było to na początku lat 90-tych. 🙂 Nie było super kosmetyków, usługę wykonywał fryzjer, a nie barber, ale było mistrzostwo fachu.
Ogólnie całe to „barberstwo” strasznie jest dla mnie pretensjonalne. Coraz bardziej mnie to śmieszy. Mam wrażenia, że odwiedzają te miejsca osoby pragnące na siłę się dowartościować.
Jeśli dam radę, w najbliższych dniach odwiedzę łódzkiego golibrodę – Brush Barber Shop https://www.facebook.com/BRUSH-BARBER-SHOP-1450453108578882/
Najlepsze golenie brzytwą miałem w zakładzie fryzjerskim na Nowolipkach.
Najpierw Pan strzygł mnie brzytwą, a później od słowa do słowa i na drugi dzień ogolił mnie moją brzytwą:)
Kosmetyków nie pomnę jakich użył … również nie wywijał hołubców i nie tańczył obertasów z ręcznikami.
Po prostu długo pracował pędzlem na twarzy i zarost był zwilżony idealnie.
Moja rada … omijać szerokim łukiem stylizowane Barber Shopy z brodatymi kolesiami z tatuażami na łapach … na 99% będzie goleniowa porażka!
Szukać gładko ogolonych mistrzów fryzjerstwa sprzed lat w wieku 60+.
Zennhorst, ja tam bym w ejdżyzm nie popadał. 🙂 Jestem przekonany, że wielu młodych ludzi też może opanować umiejętność usługowego golenia brzytwą. Myślę, że największym problemem jest mała popularność tego typu usług w Polsce, a więc i niewielka liczba fachowców. No bo powiedzmy sobie szczerze, że ogolić się u fryzjera może chcieć naprawdę specyficzny klient – np. chory, choćby z niedowładem rąk, ciekawski (szukający nowych wrażeń – typ hipstera) ew. snob. No przecież nie jest to usługa dla mas.
W przyszłą sobotę jestem umówiony na golenie w łódzkim Brush Barber Shop. Zdam relację. Cena usługi 60 zł. Wnętrze również bardzo klimatyczne – bardziej mi się podoba niż u Rostowskiego.
Jeszcze możesz spróbować w Łodzi na Rzgowskiej 12 ,,u Brzytwy”, ale nie jestem pewny czy tam oferują golenie.
http://www.ubrzytwy.pl/kontakt/
Tam też jestem zapisany. 🙂
Od dłuższego czasu przekonuję mojego fryzjera w najlepszym łódzkim zakładzie, czyli u „Czesława”, żeby rozszerzyli ofertę.
W zeszłym roku byłem w tym zakładzie na Koszykowej, pytałem o możliwość ogolenia i takiej usługi wtedy nie było. Widać, że poszerzyli zakres, ale jakość z tego co piszesz koszmarna. Wystrój zakładu fryzjerskiego naprawdę z klimatem, ale to lokal dla lumberseksualnych chłopców, dla hipsterów z brodami. Może w usłudze strzyżenia i dbania o brodę są dobrzy, ale nie w goleniu. Mnie też śmieszy moda na drwali i biznes, który na tym wyrasta. Koło swojej pracy na Cybernetyki został otworzony nowy zakład fryzjerski „Cyrulik”, obsługa to panowie w tatuażach, kolczykach i z brodami, wchodzę i pytam „czy można się ogolić?” i dostałem odpowiedź „nie, oferujemy tylko strzyżenie”. To w takim razie jaki to cyrulik, który nie goli? Nadęty marketing, PR i nic więcej.
Święta prawda – wszystko co piszesz.
Lumberseksualny 🙂 … Kiedyś mówiło się troglodyta. Słowo daję, nie wiem czym się kierują ludzie decydując się na taki wizerunek. Przejdzie, tak jak przeszła moda na spodnie-dzwony.
Właściciel, Wojtek Rostowski, to wizażysta, więc poza cenami wystrzelonymi w kosmos i efektowną dekoracją dziupli na Koszykach dla hipsterów nie należy zbyt wiele oczekiwać od zatrudnianego personelu.