Jeszcze półtora roku goliłem się przy użyciu nożyka systemowego – tak jak setki milionów mężczyzn na całym świecie. To co otrzymywałem podczas porannej toalety całkowicie mi odpowiadało. Goliłem się zwyczajnie – nawilżałem skórę podczas porannej kąpieli, nanosiłem żel lub piankę do golenia, następnie nożyk Gillette Proglide w jednym przejściu robił swoje, po czym nanosiłem balsam po goleniu i całość zabiegów kończyłem kremem do twarzy. Według mnie i mojej żony, efekt zabiegów był całkowicie odpowiedni. Na gładko ogolonej skórze raczej nie miałem podrażnień, a zacięcia należały do wyjątków, a jeżeli już wystąpiły, wiązały się z goleniem rzadko pojawiających się defektów skórnych.
Zaczynając swoją przygodę z goleniem tradycyjnym nie miałem zbyt wielkich oczekiwań i nie chciałem czegokolwiek poprawiać. Owszem, irytował mnie bezczelna pazerność Gillette, ale z samych efektów działania ich produktu byłem zadowolony i chciałem ogolić się z podobną jakością. Gdy nożyki systemowe zastąpiłem maszynką Mühle Sophist, golenie co prawda wydłużyło się, no i odbywało się w trzech przejściach, ale te dodatkowe 10 minut nie zakłócało rytmu moich poranków. Z każdym dniem z efektów zabiegów byłem coraz bardziej zadowolony. Zacięcia w zasadzie się nie pojawiały, a podrażnienia były coraz rzadsze. Po około dwóch miesiącach doszedłem do wniosku, że zamierzony cel osiągnąłem. Gdy całkiem przypadkiem trafiłem na forum brzytwa.org, odkryłem prawdziwy świat równoległy, gdzie czynność, która dla mnie nie czymś zwyczajnym, osiągała charakter misterium.
Pierwsza rzecz, która spowodowała, że moje oczy ze zdumienia osiągnęły wielkość przedwojennych pięciozłotówek, to mnogość sprzętów. Ponieważ wcześniej sam „przerobiłem” kilka rodzajów żyletek, akurat poszukiwanie idealnego ostrza mnie nie zdziwiło. Jednak za nic nie umiałem zrozumieć, jak do golenia można używać kilku a nawet kilkunastu maszynek. Z tej którą posiadałem byłem przecież całkowicie zadowolony. Zaraz później dowiedziałem się, że posiadany przeze mnie pędzel, który wydawał mi się idealny, to jedynie dopiero początek „pędzlowej” drogi do raju. Wydane przeze mnie 500 zł na pędzel było niczym w porównaniu do ceny pędzli uznawanych na forum za odpowiednie. Najbardziej jednak zdumiało mnie co innego. Zorientowałem się, że każdy szanujący się golarz tradycyjny chwilę uniesienia osiąga dopiero po doprowadzeniu swojej facjaty do idealnej gładkości.
Zdałem sobie sprawę, że zacząłem robić to, czego nigdy wcześniej nie praktykowałem. Od czasu do czasu w ciągu dnia zacząłem sprawdzać, czy zarost zdążył już zbrukać me idealnie ogolone lico. Na tyle dałem się w to wkręcić, że doszedłem do wniosku, iż zbawić może mnie jedynie bardziej dokładna maszynka. Szybko kupiłem niemieckiego agresora Mühle R41, wokół którego roztaczała się aura narzędzia ostatecznego. Początki nie były łatwe, ale po paru tygodniach podrażnienia towarzysząca każdemu zabiegowi wreszcie ustąpiły. Czy coś się zmieniło poza tym, że rano podczas golenia musiałem bardziej uważać? O tak! PIerwsze oznaki nieczystości goleniowej zaczęły pojawiać się ze dwie godziny później. Ileż szczęśliwszy byłem przez te dwie-trzy godziny!
Gdy zacząłem z zaciekawieniem lustrować twarze swoich rozmówców, aby sprawdzić, czy efekty ich porannej toalety można uznać za satysfakcjonujące, doszedłem do wniosku, że coś jednak z moją głową jest nie tak. Jako dziecko czytałem książkę Edmunda Niziurskiego pod tytułem „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”. Detektyw Kwass potrafił zidentyfikować złoczyńcę po zapachu jaki pozostawiał na miejscu przestępstwa:
„Natomiast zapach benzyny na miejscu przestępstwa wskazywałby niedwuznacznie na Teofila Bosmana, zbrodniarza-atletę, ohydnego szantażystę, zwanego także Teosiem-Dusicielem albo Czarnopalcym, ponieważ do akcji zakłada czarne rękawiczki, które stale pierze w benzynie, bo wciąż mu się zdaje, że są brudne.”
Zadałem sobie pytanie, czy aby nie zacząłem zachowywać się jak ten Teofil Bosman, który obsesyjnie czyścił rękawiczki, które przez wszystkich normalnych ludzi uznane byłyby za absolutnie czyste. Zadałem sobie pytanie, czy dążenie do idealnej gładkości nie stało się aby natręctwem.
W efekcie przestałem obsesyjnie dążyć do idealnej gładkości. To co daje mi w trzech przejściach maszynka Mühle R89, całkowicie mi wystarcza. No i skóra mojej twarzy na tym zyskała, bo ewentualne podrażnienia wynikające z przegolenia odeszły w niepamięć. Hobbystycznie, od czasu do czasu, sięgam po agresora oraz po brzytwę, ale i w tym przypadku nie mam zamiaru skosić idealnie wszystkiego. Jak coś w jakimś trudnym miejscu zostanie, to cóż, taki urok. Może czas pogodzić się z konsekwencjami atawizmu.
Ciekawy artykuł Mirku – na wstępie dzięki za przypomnienie Niziurskiego – „Piegus” oraz „Sposób na Alcybiadesa” to były jedne z moich ulubionych książek w dzieciństwie.
Jeśli chodzi o obsesję nt PN to wg mnie jest kilka etapów (związanych z TG)
– początki (skupienie się na braku zacięć niż na skuteczności) – większość ludzi wie, że PN nie osiągnie dopóki nie doszlifuje techniki
– dobre władanie ostrzem (czy to safety czy to brzytwą) – wtedy osiągamy już PN od 90 do 100 (czasem) %
– obsesja – aby nie zejść poniżej 99,99% 🙂
Ja jestem w pierwszym stadium i mam zamiar dojść maksymalnie na poziom nr 2. Gładkie lico to oczywiście mój cel ale nie za wszelką cenę. Parę razy się przegoliłem i to mi juz wystarczy.
Oczywiście Twoje spostrzeżenia pokrywają się w dużej mierze z moimi. Też sprawdzam jak długo utrzymuje się gładkość. Ale ja to traktuję jako część mojego hobby. Oby tylko nie za daleko.
Podobnie jest z innymi hobby człowieka, na początku znaczki traktuje jako sposób opłaty za nadanie listu, liże, przykleja i może czasem spojrzy co znaczek przedstawia. Jak po jakimś czasie wpadnie w szpony filatelizmu – zupełnie inaczej już patrzy na ten mały kawałek papieru.
A historię mam bardzo podobną do Twojej. U mnie jeszcze pół roku temu (jak ten czas leci) królował Wilkinson Quattro Titanium i żel z puszki. Odkryłem forum i jak zobaczyłem sprzęt kolegów – w życiu bym nie przypuszczał, że dzisiaj będę posiadaczem tak fajnej kolekcji. Przez pierwszy miesiąc dumałem czy wydać te 150 zł na Muhle R89 czy może jednak wystarczy Rimei za złotych 16. 5 miesięcy później – kolekcja liczy już ponad 60 sztuk.
Tak więc podsumowując (jako, że komentarz się zrobił dośc obszerny i nie do końca na temat):
– Tradycyjne Golenie zostanie ze mną już na dłużej (wraz z kolekcjonerstwem)
– PN to cel ale nie po trupach – brak obsesji
Twój komentarz zrobił na mnie duże wrażenie! Dziękuję.
W felietonie pominąłem jedną istotną kwestię, a mianowicie to, że w żadnym wypadku nie oceniam, ani tym bardziej nie ganię „obsesji PN”. Wiem, że słowo to może mieć pejoratywny wydźwięk. Chodziło mi jedynie o to, że mi zaczęło to przeszkadzać. Jesteśmy wolnymi ludźmi i każdy może robić to co mu sprawia przyjemność, oczywiście byle przy okazji nie krzywdzić innych.
Ganić nie ale w niektórych przypadkach to już leczyć 🙂
Jest cienka granica między chęcią osiągnięcia perfekcji (PN) a obsesyjnym dążeniem.
Chęć osiągnięcia perfekcji jest głównym bodźcem rozwoju naszej cywilizacji.
Obsesja jest już objawem psychopatologicznym sklasyfikowanym jako zaburzenie treści myślenia 🙂
I właśnie niestety ta cienka granica definiuje czy się rozwijamy czy też swój rozwój mocno hamujemy.
Oczywiście wolnymi ludźmi jesteśmy i każdy ma swoje podstawowe prawa.
Dlatego też na forum pojawiło się zaadaptowane TOMBI (z ang. YMMV) – swoją drogą kolejny ciekawy punkt do dyskusji gdyż skrót ten pojawia się w mojej opinii zbyt często i najczęściej w nieodpowiednim kontekście (skoro piszę moją własną opinię nt produktu – nie muszę jeszcze tego okraszać fajnym skrótem)
Odnośnie „TOMBI”, to podpisuję się pod Twoją opinią obiema rękami. Skrót ten wywołuje we mnie reakcję alergiczną. Tutaj mam dwie refleksje. Po pierwsze, faktycznie nie rozumiem tego, gdy ktoś wyrażając własną opinię zastrzega, iż moja może być inna. No jasne, że tak! To przecież oczywiste i naprawdę szkoda marnować czasu czytelników i prądu w komputerach.
Druga sprawa to właściwie moje podejrzenia. Otóż odnoszę wrażenie i jest to wrażenie poparte obserwacjami, że „TOMBI” szczególnie często używają osoby, które niechętnie znoszą zdanie odmienne. … ale TOMBI. 😉
A ja zrezygnowałem z trzeciego przejścia i tym samym z obsesji na punkcie PN z powodu pogłębiającej się obsesji na punkcie TG i chęci codziennego golenia się.
Moje osobiste zdanie jest troszke odmienne.Po osiagnieciu pewnej wprawy w goleniu maszynka, wiem jak dobrze moge byc ogolony. Skoro poswiecilem swoj czas, srodki aby to wszystko
dawalo mi zadowolenie z czynnosci jaka jest golenie i efektu w postaci gladko ogolonej twarzy, bez podraznien, bez zaciec i wygladem skory w dobrej kondycji. Mialbym z tego wszystkiego zrezygnowac ? Nie!!! Kazda maszynka jaka posiadam
jestem w stanie ogolic sie na PN, nie jest to jakos wyjatkowo trudne.Roznica pomiedzy maszynkami zawiera sie w czasie utrzymywania sie gladkosci na twarzy.Zawsze tez gole sie na trzy przejscia i uzyskuje zazwyczaj tez sam efekt koncowy. Mirek wspomnial o posiadaniu kilku pedzelkow czy maszynek, przyznaj sie kolego w jakiej ilosci posiadasz mydelka i kremy do golenia 🙂 Czy to nie jest czasami, to samo poszukiwanie odpowiedniego produktu dla siebie?
Pozdrawiam serdecznie.
Dobrze to ująłeś, Kowjack. Każdy ma prawo do poszukiwania własnej drogi. Stąd podkreślałem we wcześniejszym komentarzu, że w żadnym wypadku nie chcę deprecjonować celu, który ktoś sobie obrał. Mnie nawet nie chodzi o moją opinię na ten temat, ale o własne odczucia. Jakie niby miałbym mieć prawo do osądzania, czy to dobrze, że ktoś zbiera maszynki czy pędzle?… Odniosłem się wyłącznie do własnej, jak się okazało, błędnej drogi w tym hobby. Zrezygnowałem ze skupiania się na depilacji totalnej, ale w żadnym wypadku nie zmniejszyło to przyjemności, którą czerpię z codziennych, porannych zabiegów.
Ja bardzo lubię uczucie gładkiej buźki, ale nie mam na tym punkcie obsesji. Wiem, czym i jak mogę się ogolić, żeby mieć komfort i zadowolenie. Na dermabrazji mi nie zależy, a wieczorny zarost mnie wręcz cieszy, bo oznacza kolejne miłe golenie o poranku.