Producent recenzowanego produktu, amerykańska rzemieślnicza mydlarnia Los Angeles Shaving Soap Company, jest dobrze znana czytelnikom Geekhuba. Wcześniej ukazały się recenzje genialnego mydła Bespoke #1, Topanga Fougere, Santa Monica Bay Rum oraz kontrowersyjnego Black Rose. Wszystkie produkty zajmują wysokie miejsca w rankingu.
Mydlarnia ma niezwykle konserwatywne podejście do receptur swych produktów. Nie ma mowy o zastosowaniu nowoczesnych, chemicznych wynalazków, a nawet syntetycznych substancji aromatycznych. Tak jak zgadzam się z dystansem do polepszaczy, a nawet konserwantów, tak wolałbym, aby w obszarze kompozycji zapachowych producent miał podejście trochę bardziej liberalne. Zdecydowanie wzbogaciłoby to gamę dostępnych aromatów. Zapachy Los Angeles Shave Company dowodzą, że firma stała się raczej niewolnikiem niezbyt bogatej gamy naturalnych olejków eterycznych. Brakuje mi niektórych syntetycznych substancji, od dziesiątków lat będących kanonem perfumiarzy.
Kolejna specjalność Los Angeles Shaving Soap Company to wyczulenie na opinię klientów. Kompozycja zapachowa mydła Bespoke #1 powstała dokładnie według zaleceń jednego z nich. Z kolei receptura mydła Myrkviðr opracowana była przy współpracy ze społecznością Reddtit (/r/wet_shavers). Sceptycznie podszedłem do tego pomysłu. Henry Ford zapytany kiedyś o źródło sukcesu swojego modelu Forda T, odpowiedział
„Nie korzystaliśmy z badań marketingowych. Gdybyśmy zapytali klientów czego potrzebują, odpowiedzieliby, że szybszego konia, ponieważ nie wiedzieli czym właściwie jest samochód”.
Tego samego zdania był Steve Jobs twierdząc, że
„It’s really hard to design products by focus groups. A lot of times, people don’t know what they want until you show it to them”.
Po pierwsze prawdziwa inwencja powstaje zawsze tylko w jednej głowie, a po drugie kompromis, będący wypadkową skrajnie różnych pomysłów bardzo często nie daje optymalnego rozwiązania.
Najpierw dziwaczna, zaczerpnięta z języka staronordyjskiego nazwa, której niemal nikt nie potrafi poprawnie wypowiedzieć. To oczywiście owoc głosowania. Ach ta demokracja… Wymyślili Myrkviðr, co oznacza „ciemny las”. Pewnie w Polsce spore szanse miałaby wersja w esperanto – malluma arbaro.
Jak już przełkniemy nazwę, zdumiewa nas przedziwny zapach. Na koniec, najbardziej dociekliwi nie mogą wyjść z podziwu na widok listy składników, zawierającej np. whisky.
No dobrze, przyjrzyjmy się bliżej temu dziwadłu.
Opakowanie i postać
Z poprzednich recenzji znamy już opakowanie firmy Los Angeles Shaving Soap – białe, zakręcane pudełko zawierające 127 g mydła, z naklejoną, wydrukowaną na drukarce laserowej etykietą. Dla mnie to minimalizm ocierający się o niechlujstwo. No cóż – rozumiem, że taki właśnie jest pomysł firmy na jej produkty. Ma być do bólu prosto. Tutaj forma ma znaczenie drugorzędne. Najważniejsza jest treść. To odwrotność kremu do golenia Acqua di Parma.
Wewnątrz opakowania znajdziemy żółtawą, bardzo miękką masę, którą bez problemu można upchnąć w innym opakowaniu, a nawet, tak jak krem, nanieść palcem na twarz.
Zapach
Gdy przeczytałem, że mydło Myrkviðr i jego kompozycja zapachowa powstała z udziałem klientów, od razu zacząłem się obawiać, że rezultat będzie taki sobie. Nie myliłem się. Producent oczywiście dorabia do tego legendę. Według niego, to zapach który można poczuć, gdy wpadniemy na proszoną kolację do leśnego gnoma. Poczujemy aromat spokojny, trochę ziemisty, z kilkoma nutami przypraw.
No cóż, ja tę kompozycję odbieram jednak inaczej. Na pierwszy plan wybija się róża. To dobrze. Niestety, ubrudzona została przez jakiegoś flejtucha (pewnie to ten gnom) kaszą i sosem. Całej tej plejady gwiazd, w stylu labdanum i cedru, osobiście nie rozpoznaję. Podczas golenia zapach nie jest zły, ale zupełnie nie rozumiem sensu tych udziwnień. Tak jak jestem zwolennikiem pełnych, zawiłych zapachowych opowieści, tutejsza historia relacjonowana przez niedomytego leśnego luda zupełnie nie przypada mi do gustu.
Pomimo oczywistej oryginalności zapachu, nie mogę przyznać wyższej oceny niż 7/10.
Skład
Receptura oparta jest na formule znanej z innych mydeł kalifornijskiego producenta. Stanowią ją zmydlone wodorotlenkiem potasu: kwas stearynowy, olej awokado, olej kokosowy i masło kakaowe. Ciekawe, że wodę potrzebną do produkcji w przypadku tego mydła zastąpiono piwem. Zważywszy na niezłe właściwości pielęgnacyjne, z całą pewnością spora część kwasów tłuszczowych pozostała niezmydlona.
Skład uzupełnia jedynie gliceryna.
Na kompozycję zapachową składają się: absolut labdanum (olejek z czystka), whiskey, ekstrakt waniliowy, absolut różany, olejek cedrowy, olejek geranium, olejek pomarańczowy, olejek ze świerku czarnego oraz olejek z owoców i igieł jałowca.
Skład zgodnie z INCI: Vegetable Stearic Acid, Beer, Potassium Hydroxide, Avocado Oil, Organic Coconut Oil, Vegetable Glycerin, Organic Cocoa Butter, Labdanum Absolute (in Sunflower Oil), Whisky, Vanilla Extract, Rose Absolute (in Fractionated Coconut Oil), Cedarwood Essential Oil, Geranium Essential Oil, Orange Extract, Organic Black Spruce Essential Oil, Juniper Leaf / Berry Essential Oil
Wyrabianie piany
Na temat piany nie chcę się rozpisywać, bo w przypadku tego produktu staje się to zwyczajnie nudne. Piana jest perfekcyjna i łatwa do ukręcenia. Po prostu. Używając małej, 0,8-gramowej porcji miałem jej wystarczająco dużo, aby się ogolić w trzech przejściach.
Piana wyrobiona z mydła Los Angeles Myrkviðr jest idealna. Oceniam ją oczywiście na 10/10.
Golenie
Pierwszego dnia do golenia wybrałem maszynkę Mühle R41 Rosegold. To nietypowe dla mnie, bo zwykle na początku chcę sprawdzić produkt w towarzystwie głowicy R89. Ponieważ wiem, że właściwości podstawowe mydeł Los Angeles Shaving Soap stoją na najwyższym poziomie, nie obawiałem się krwawej jatki. Miałem rację. Golenie pokazało, że kalifornijska formuła nie tylko zapewnia świetny poślizg, ale i rewelacyjnie chroni skórę przez zakusami ostrza.
Drugie golenie, już z moją podstawową maszynką, a więc Mühle Sophist (R89) było czystą przyjemnością. Wszystkie parametry mydła dobrane są idealnie. Golenie nie tylko było dokładne, ale, co nie często idzie w parze, wzorowo łagodne.
Przyszła kolej i na brzytwę. Przygotowując się do tego golenia popełniłem drobny błąd, polegający na sięgnięciu po pędzel z borsuka Mühle Sophist Silvertip Badger Brush. Pomyśleć, że jeszcze niedawno było to moje ulubione narzędzie z całego zestawu goleniowych utensyliów. Pewnie Maggard trochę mnie rozleniwił, bo obecnie piana borsukiem wychodzi mi jednak gorsza niż kiedyś. Brakowało mi tego mydlanego kremu, który bez problemu można ukręcić syntetykiem. Ale i tak nie ma się co czepiać, bo golenie przebiegało po prostu świetnie. Po 100 razach na pasie Lewego, mój Charlex jest ostry jak… brzytwa. Golenie było w miarę łagodne i pomijając małe fragmenty pod żuchwą oraz pod nosem, bardzo dokładne. Duży w tym udział miało mydło Myrkviðr, którego właściwości bardzo mi odpowiadają.
W kolejne dni wróciłem do głowicy R89 i potwierdziłem swoje wcześniejsze obserwacje. Golenie się z użyciem mydła Myrkviðr to przyjemność. Ach, gdyby tylko zapach był lepszy…
Właściwości podstawowe mydła Los Angeles Myrkviðr są absolutnie perfekcyjne. Ocena 10/10 jest oczywista.
Po goleniu
Po goleniu nie czułem szczypania spowodowanego lekkim przesuszeniem skóry, którego doświadczam w przypadku wielu golideł. Skóra co prawda nie jest rekordowo nawilżona, ale całkiem wystarczająco, nawet w wypadku, gdybym nie użył balsamu po goleniu. Wiem, że jeszcze w czasach Polski Ludowej, piwo było stosowane zamiast odżywki do włosów. Nie używałem, to nie potwierdzę. Nie zauważyłem jakichś specjalnych właściwości pielęgnacyjnych, które brałyby się z zawartości piwa w składzie.
Moja ocena to 8/10. Niestety, nie mogę przydzielić dodatkowych punktów za zapach, bo po goleniu jest on bardzo wątły.
Dostępność i cena
Słoik, zawierający 127 g mydła kosztuje $18. Kupując w Maggard Razors za paczkę zawierającą 3 opakowania zapłacimy $77.24, czyli $25,74 za jedną sztukę. W przeliczeniu otrzymujemy 100 zł. Zakładając zużycie na poziomie 0,8 g, koszt jednorazowego golenia wynosi 0,63 zł.
Podsumowanie i ocena
Ja wam wszystko wyśpiewam – tak chyba pomyślał sobie właściciel mydlarni Los Angeles Shaving Soap, gdy wśród użytkowników grupy entuzjastów golenia tradycyjnego na Reddicie powstał pomysł na mydło Myrkviðr. No i wyśpiewał cudaka. Na szczęście trudno jest do końca popsuć wypróbowaną bazę mydlaną. Ta sprawdza się wyśmienicie – rewelacyjnie się pieni i zapewnia idealne warunki golenia. Z dobrobytem inwentarza dostajemy niestety dziwny, ale całkiem przyjemny zapach. Cena nie nie jest jakoś szczególnie wysoka, ale powiedzmy sobie szczerze, takie pieniądze można wydać lepiej, również u kalifornijskiego producenta. Raczej nie polecam.
Moja ocena: 8/10 (bardzo dobry produkt)
- zapach (atrakcyjność, intensywność i trwałość): 7/10,
- właściwości piany (łatwość wyrabiania, trwałość i inne właściwości piany): 10/10,
- efektywność golenia (poślizg, zmiękczanie zarostu, dokładność itp.): 10/10,
- odczucia po goleniu (właściwości pielęgnacyjne, zapach): 8/10,
- opłacalność: 5/10.
Sprawdź w rankingu mydeł i kremów do golenia, jak recenzowany produkt wypada na tle konkurencji.
Ocena ogólna nie uwzględnia opłacalności, ani nie jest średnią poszczególnych ocen cząstkowych.
Punktacja: 1 – tragiczny, 2 – słaby, 3-4 – taki sobie, 5-6 – dobry, 7-8 bardzo dobry, 9 – niemal doskonały, 10 – wybitny
Zapraszam do dyskusji. Każdy komentarz jest dla mnie nagrodą i wzbogaca recenzję. Jeśli chcesz być na bieżąco informowany o nowych wpisach, śledź mnie na Twitterze (polecam), ew. zasubskrybuj blog w WordPressie. Po opublikowaniu nowego wpisu, dostaniesz e-maila.
Pewnie zauważyłeś już reklamy. Wpływy z nich jak na razie pozwalają na pokrycie drobnego procenta kosztów. Wiem, że ogłoszenia są trochę uciążliwe, ale dzięki nim mam choć trochę wrażenia, że nie pracuję zupełnie za darmo. Jeśli zauważysz w ogłoszeniach coś ciekawego, kliknij – serwis na tym skorzysta. Jeśli korzystasz z AdBlocka, proszę dodaj geekhub do listy wyjątków. Dziękuję.
Jak widać mydła Los Angeles są warte uwagi a zapach to rzecz gustu 🙂
Dzięki za fajną recenzję!
Fajna recenzja!
Co do zapachu to jest on mega dziwny. Mnie się podoba, ale im dłużej używam tym mniej czuję whisky/piwo, a więcej błota i torfu, a może nawet a’la krzak różany ?
Jedno jest pewne, bezdyskusyjnie ma świetne właściwości golące.
Jeszcze mam pytanie, jak byś porównałjakość golenia i po goleniu w stosunku do MWF ?
Dawno tego MWF nie używałem, więc nie odpowiem teraz na to pytanie. Jedynie po goleniu z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę powiedzieć, że lepiej odbieram Mitchell’s Wool Fat. Tak na marginesie, to jest jedno z mydeł, których testowanie powtórzę. Kolejne to Tabac.
Mirku, masz je na stanie, czy będziesz kupował? Jeśli druga opcja, to chętnie odkroję Tobie słuszną cząstkę MWF (a dokładnie Kenta)… w ogóle nie używaną… z całego mydła odciąłem tylko około 20-gramowy fragment… reszta leży nietknięta).
O dziękuję! Mam własne. To jedno z tych mydeł, które każdy powinien mieć na półce.
Dzięki za próbkę!!!
W mojej ocenie, to dziwactwo. Chyba z dwojga złego wolę Black Rose, czyli różę z kapustą kiszoną – w różnych proporcjach, zależnie od recenzenta.
Nie ma za co. Ja jednak przy takim porównaniu wolę błotne whisky nad kiszoną kapustą 🙂
Ciekawi mnie co powiesz o drzewnej-lawendzie…
Prawdę powiedziawszy, zaczynają mi się przejadać te zapachy LASS. Muszę napisać do p. Browna, żeby się nie trzymał tak kurczowo olejków eterycznych. Poza tym, powinien coś zrobić z tymi obciachowymi słoikami. Jak tak dalej będzie, to LASS podzieli los Strop Shoppe. No i co im przyjdzie wtedy ze świetnej formuły? Może takich głosów będzie więcej.
Coś w tym może jest. Zapomniałem, że dostałem także próbkę Bay Rum i czuć, że to ten sam producent, mają wspólną bazę zapachową. To też dobrze, że z drugiej strony mają tożsamość, użytkownik „wie” czego może się spodziewać.