Długo nosiłem się z zamiarem odwiedzenia łódzkiego salony fryzjerskiego, o dobrze pasującej do moich zamiarów nazwie – „u Brzytwy”. (ostrzegam tylko przed idiotyczną muzyczką, która automatycznie uruchamia się na witrynie firmowej). Miejsce to mijałem wielokrotnie i w końcu zadzwoniłem celem umówienia się na wizytę. Niestety rozmowa nie przekonała mnie, że golenie odbędzie się zgodnie z moimi wymaganiami. W końcu po wizycie w salonie Rostowskiego doszedłem do wniosku, że już gorzej być nie może i zadzwoniłem ponownie. Przecież nazwa do czegoś zobowiązuje – pomyślałem. Podczas rozmowy zapytałem wprost, czy potrafią golić. Usłyszawszy, że taka usługa jest codziennością w zakładzie, szybko uzgodniliśmy termin wizyty. Zaskoczony byłem, że pomimo okresu wakacyjnego, wizyta mogła być umówiona dopiero na wiele dni naprzód.
Witryna salonu „U Brzytwy” wygląda całkim dobrze, szczególnie na tle okolicy. Bardzo dobry wydaje mi się pomysł z wystawieniem ławeczki. Mogą na niej usiąść klienci oczekujących na swoją kolej, a nawet przypadkowi przechodnie. Zaniepokoiło mnie zdjęcie w szybie wystawowej, ale niezrażony przestąpiłem próg i wszedłem w świat „Profesjonalnego Fryzjerstwa Męskiego”.
Wszedłem do salonu i zobaczyłem dość przestronne wnętrze pełniące funkcję poczekalni oraz stanowiskiem do mycia włosów. Zaskoczył mnie widok wielu oczekujących osób. Klientela raczej młoda, niektórzy z tatuażami i powycinanymi we wzorki włosami. Jeden oczekujący na usługę mężczyzna wyglądał jak typowy afgański talib – czarna, bujna broda i czarne, kędzierzawe włosy. Brakowało mu tylko pakola. Ściany obwieszone zdjęciami – niektóre w klimacie „Ojca chrzestnego”, inne z podobiznami Beatelsów. Poczekalnia urządzona w miarę gustownie i klimatycznie. Z klientelą dobrze zgrywała się łupanka lecąca z głośników. Aż z ciekawości sprawdziłem co to takiego – As De Spada, Volkoder. To nie moje klimaty.
W głębi ujrzałem kolejną salę. W tej rozstawione były stanowiska z fotelami fryzjerskimi. Tutaj również ściany ozdobione były czarno-białymi zdjęciami. Wnętrze może nie tej klasy jak w Rostowski Barber Shop, ale bezwzględnie ma swój klimat i również może się podobać.
Zwróciłem uwagę na siedzącego na jednym z foteli klienta, jak się domyślałem, oczekującego na wykonanie usługi. Podobny był do tego z poczekalni, ale bardziej wygolony łeb przypominał mi raczej bojownika Państwa Islamskiego, a nie zapuszczonego taliba. Jakże się zdziwiłem, gdy fryzjer zdjął z niego narzutkę i okazało się, że zabieg właśnie się zakończył. Usłyszałem jeszcze pytanie fryzjera – „I jak?”, a następnie odpowiedź klienta „Bardzo dobrze”. No pięknie – pomyślałem przerażony.
Podszedłem do kontuaru i zapytałem o mojego fryzjera – pana Maćka. Nie musiałem czekać, bo to pan Maciek na mnie czekał. Zaprosił mnie na fotel. Usiadłem, a on założył mi pelerynkę i otoczył szyję taśmą, którą znałem dotychczas jedynie ze strzyżenia. Byłem tym zdumiony, bo nigdzie wcześniej nie przygotowywano mnie tak do golenia. W końcu usłyszałem „Co robimy?”. Zdziwiło mnie to pytanie, bo przecież umawiałem się na golenie i kilkukrotnie dopytywałem się, czy na pewno potrafią taką usługę wykonać. Odpowiedziałem, że przyszedłem na golenie. Fryzjer bacznie mi się przyjrzał i powiedział, że tu nie ma co golić. No tak, pomyślałem sobie, w porównaniu z tym bojownikiem w obronie Allaha, to faktycznie roboty będzie mniej, ale dla mnie obecny stan jest nie do zniesienia. Odpowiedziałem, że goliłem się wczoraj i zawsze golę się codziennie, inaczej mam wrażenie, że jestem niedomytym flejtuchem. Pan fryzjer przewrócił oczami i odpowiedział – jak pan sobie życzy. Dodał jeszcze, że musi się przygotować. Odszedł na chwilę, a ja w tym czasie zacząłem bacznie lustrować kosmetyki i wyposażenie stanowiska. Okazało się, że zakład wyposażony jest w produkty American Crew.
Wreszcie pan Maciek wrócił i najwidoczniej wątpliwości nie dawały mu spokoju, bo zadał pytanie – ale po co pan się chce golić, tak z ciekawości? Nie czekał na odpowiedź i kontynuował wyrażanie wątpliwości – a może ma pan jakieś problemy skórne? Odpowiedziałem, że żadnych problemów nie mam i że po prostu chcę się ogolić. Wtedy ja zadałem pytanie – dlaczego pana tak to dziwi, czyżby niewielu klientów na taką usługę przychodziło? Pan Maciej coś tam mruknął i przystąpił do przygotowania skóry do golenia. Zanim się za to zabrał, zapytałem u używaną w szawetce żyletkę. Fryzjer z sąsiedniego stanowiska wyjaśnił, że dysponują świetnymi, niemieckimi (sic!) ostrzami Derby. Dodał, że te ostrza świetnie nadają się do golenia szczególnie twardego zarostu. Nieśmiało rzuciłem, że Derby są jednak tureckie, a nie niemieckie i nie są szczególnie ostre. Mój rozmówca dyskusji nie podjął.
Tymczasem Pan Maciek, który w pojemniku miał jakiś olejek American Crew wkroplony do ciepłej wody, sięgnął po malutki, przedwojenny pędzelek ze skręcaną ze stali nierdzewnej rączką i włosiem ze szczeciny wielkości płomyka, po czym zaczął mnie pędzlować, nawilżając skórę. Po pewnym czasie wyjął krem do golenia American Crew (chyba ten), nałożył go na twarzy i rozpoczął wyrabianie piany. Ruchy pędzla były bardziej energiczne niż te u Rostowskiego, więc i piany powstało odrobinę więcej. Zaznaczam jednak, że różnica nie była znacząca, a efekt nieudolnych wysiłków pana Maćka był żałosny. Trudno mi powiedzieć, czy to bardziej wina braku wprawy, żenująco lichego pędzla, czy też samego kremu do golenia. Stawiam raczej na technikę.
Po kilku minutach rozpoczęło się właściwe golenie. Pierwsze ruchy z włosem były delikatne i odniosłem wrażenie, że szawetka prowadzona jest z wprawą. Podobnie jak u Rostowskiego, przez myśl przeleciało mi powiedzenie „Dobre złego początki”. Do końca jednak to przejście nie doszło, a fryzjer sięgnął po coś do torebki przy pasie i zaczął z energicznie wcierać mi to pod nosem. Niechybnie mnie zaciął – pomyślałem. Bolało, ale nic nie powiedziałem. W końcu przestał. Spojrzałem w lustro, aby się upewnić, że nie przebił się aż do zębów. Na szczęście nie. Fryzjer w tym czasie znów złapał za pędzel, wycisnął trochę kremu i rozpoczął ponowne wyrabianie piany. Była równie licha jak wcześniej. Tym razem fryzjer starał się golić w poprzek. Podobnie jak u Rostowskiego, pod nosem nie ośmielił się na ścinanie pod włos. Coś tam popróbował i koleżankę poprosił o „lapis”. Czyli to nie był ałun? – pomyślałem. Znów zaczął pakować mi tę kredkę w ranę, znów mocno bolało, ale i tym razem wytrzymałem bez drgnięcia powieki. W końcu golenie się zakończyło. I jak? – zadał pytanie Pan Maciek. Przejechałem ręką po twarzy i stwierdziłem, że mogłoby być dokładniej. Ponieważ pan Maciek patrzył na mnie z niedowierzaniem, najwyraźniej przeświadczony o swym kunszcie, wskazałem mu miejsca wymagające poprawek. Dodałem, że byłoby mu łatwiej, gdyby miał lepszą żyletkę. Robię tym co mam – odparł z rozbrajającą szczerością i kwaśnym wyrazem twarzy. Odpuściłem dalsze poprawki, bo musiałem jeszcze w tym dniu pokazać się ludziom, a nawet teraz skóra wokół ust była bardzo podrażniona. Krwawienia nie były duże, ale jedno zacięcie pod nosem było naprawdę paskudne. Widziałem, że pan Maciek nie marzy o niczym innym, jak o zakończeniu swej udręki. Kompres! – krzyknął przez plecy do koleżanki. Bandaże byłyby bardziej na miejscu – pomyślałem i asekurancko nie wypowiedziałem swej zgryźliwej uwagi. Po chwili fryzjer na twarz położył kompres. Ciepły?! – głośno wyraziłem swe zdumienie. No tak, ciepły – uspokajająco potwierdził tonem demiurga. Po minucie zdjął okład i nałożył chłodzący balsam po goleniu American Crew. Zauważyłem, że położenie ciepłego kompresu po goleniu jest bardzo oryginalną procedurą, bo przecież raczej chodzi o ochłodzenie skóry celem zamknięcia porów i zmniejszenie ewentualnych krwawień (ewentualnych? – nie tym razem). Pan Maciek dobył suszarkę i zaczął wiać nią na twarz. No i co, chłodzi? – zapytał triumfalnie. Chłodzi – odparłem zrezygnowany. Fryzjer sięgnął jeszcze po specjalny, duży pędzel (różowy – widać go na zdjęciu z panem Maćkiem) i za jego pomocą nałożył talk, ładnie matując powierzchnię skóry.
Usługa miała się ku końcowi. Pan Maciek zdjął pelerynkę i zapytał ponownie – No i jak? Szczerze odpowiedziałem, że spodziewałem się bardziej dokładnego i delikatniejszego zabiegu. On na to ponownie – robimy na tym co mamy, a poza tym, pana skóra jest trochę porowata. Co, porowata? Nie jestem nastolatkiem, ale zdecydowanie mam gładką skórę – odpowiedziałem poirytowany. Dalsza dyskusje nie miała jednak sensu. Zapytałem o wynagrodzenie. Należy się 40 zł – odpowiedział. Zapłaciłem, podziękowałem i zanim wyszedłem zrobiłem jeszcze kilka zdjęć. Wszędzie siedziało sporo osób, więc nie mogłem wykonać fotografii wnętrza. Udało mi się zrobić zdjęcie leżących na blacie narzędzi i kosmetyków. Przyznam, że strach mnie obleciał, gdy dokładnie przyjrzałem się lepiącej się od brudu rączce szawetki i zakrwawionym po zabiegu ostrzu.
Ceny
Ceny w salonie fryzjerskim „U Brzytwy” nie są bardzo wysokie:
- strzyżenie włosów (mycie, strzyżenie, modelowanie) – 40 zł,
- trymowanie brody i wąsów – 50-60 zł,
- golenie twarzy brzytwą (peeling, olej, gorący ręcznik, balsam po goleniu) – 40 zł.
Pamiętajmy jednak, że to Łódź, gdzie strzyżenie w powszechnie uznawanym za najlepszy męskim zakładzie fryzjerskim, czyli u Czesława, kosztuje 36 zł. W innych miejscach ostrzyc się można sporo taniej, bo nawet za 20 zł.
Podsumowanie i ocena
Niestety, wizyta „u Brzytwy” to kolejne rozczarowanie. Jestem tym mocno zaskoczony, bo to nie pierwszy lepszy zakład, ale znany i z tradycjami. Wnętrze w salonu ma swój klimat, ale wszystko poza tym to już porażka – przeciętne kosmetyki, bardzo słaby sprzęt i marne umiejętności fryzjera skutkujące niedokładnym i krwawym goleniem. Być może miałem pecha trafiając na pana Maćka, a inni fryzjerzy wykonaliby usługę wzorowo. Wątpię w to patrząc choćby na przyrządy i zwyczaje panujące w zakładzie. Jest również wysoce prawdopodobne, że golenie to usługa wykonywana sporadycznie, a brzytwa wykorzystywana jest jedynie do wyrównywania zarostu. Długie kolejki klientów świadczą o tym, że inne usługi wykonywane są dużo lepiej. Ja tego już nie sprawdzę.
Moja ocena 2/10
- lokalizacja – 4/10
- wystrój wnętrza – 6/10
- użyte kosmetyki i sprzęt – 2/10
- efekt golenia – 2/10 (zgolenie trochę dokładniejsze niż u Rostowskiego, ale za to krwawe).
- opłacalność – 2/10
Czytając te relacje pojawia się coraz większy płomyk nadziei – że może kiedyś kiedyś kiedyś, moje marzenie – barber-shop-muzeum-pub-workshop – ma szansę na powodzenie 🙂
Chętnie przeczytałbym o wizycie… nie… o 3 wizytach w Barberianie.
Czemu 3? Bo tam są różne „stopnie wtajemniczenia” i chętnie bym poczytał o porównaniu wykonania usługi przez „Ucznia”, „Barbera” i „Master Barbera”
W drodze…
Chwila cierpliwości. 🙂
Najbardziej rozbawiło mnie jego zdziwienie, że ktoś chce ogolić jednodniowy zarost. Dla mnie codzienne golenie jest codziennością i ciężko mi jest przyjąć punkt widzenia Pana fryzjera na kwestię częstotliwości golenia.
Śledząc Twoje przygody z fryzjerami w Polsce, dochodzę do wniosku, że najlepiej ogolę się sam.
PS. Fajny cykl.
Szczerze mówiąc, xardas, nie miałem nadziei, że u fryzjera zostanę ogolony lepiej, niż robię to sam codziennie. W końcu, Ci którzy zaglądają na ten blog, używają zwykle dobrych kosmetyków, porządnych narzędzi i posiadają niezbędne doświadczenie. Dobre (!!!) golenie u fryzjera może mieć wartość dla kogoś kto goli się np. elektrykiem lub nożykiem systemowym. Zobaczyłby taki delikwent jak porządnie można być wyszykowanym i jak taki zabieg miły może być dla skóry. Kolejna korzyść, tym razem dla każdego, to możliwość doświadczenia, prawdziwego, kompletnego zabiegu pielęgnacyjnego twarzy. Jednak tego typu usługa musiałaby być naprawdę kompletna, a samo golenie byłoby jedynie drobną jej częścią. Jak ktoś był u kosmetyczki, to wie o czym piszę.
Cóż mogę napisać…widziałem Mirka zaraz po ,,goleniu”…na twarzy miał około 20 czerwonych kropek, podrażnioną twarz, zacięcie!
Niestety u Brzytwy oferują usługę, której nie potrafią wykonać!
Patrząc na akcesoria leżące na blacie i sam blat widzę problemy z czystością, dezynfekcją. Niestety problem ten dotyczy 99,99% zakładów fryzjerskich! Nawet nie myje się grzebieni po każdym kliencie, a co dopiero mówić o dezynfekcji narzędzi, przestrzeganiu higieny itp.
Osobiście znam tylko jeden zakład fryzjerski (w Krakowie), gdzie przestrzega się wszystkich zasad higieny, dezynfekcji, sprząta po każdym kliencie, stosuje czyste lub jednorazowe ręczniki, czyści i dezynfekuje sprzęt przed każdym użyciem, personel nie zajmuje się pogaduszkami itp. Niestety jest to fryzjer damko-męski, który nie oferuje i nie będzie oferował golenia. Ale co najważniejsze potrafią tam strzyc, co wbrew pozorom rzadko zdarza się u innych fryzjerów!
Mim zdaniem ocena wizyty i tak na wyrost :/
Bałbym się tam pójść bardziej niż do dentysty 🙂
Nie ma tam żadnej,pokreślam żadnej dezynfekcji narzędzi począwszy od pędzli,a na grzebieniach i nożyczkach kończywszy. Przychodzą tam różne typy i wszystkich tną jeden po drugim nie czyszcząc narzędzi. Tragedia, gdzie jest sanepid etc.
Zważywszy, że wpis od rana przeczytany został przez 223 osoby, myślę, że jest spora szansa, iż ktoś z Sanepidu na niego trafi.
Dodałem w menu pozycję „Inne”, a tam „Golenie u fryzjerów”. Można tam znaleźć wpis z relacją z wizyty u barbera w Bolzano.
Mirek weź się ubezpiecz od dyletantów, bo zginiesz marnie.
współczuje takiego klienta
W sensie, że coś źle zrobiłem?
Myślę że problemem jest to że potrafisz uargumentować ocenę, taki klient jest niewygodny (co jest bardzo dziwne, bo dla mnie to najlepsza forma krytyki).
Mogłeś napisać:
– było do du**
Dlaczego?
– bo było do du**
Taka krytyka jest super, bo znaczy że odezwał się jakiś człowiek nie posiadający sensownych argumentów by udowodnić swoją tezę. Czyli w skrócie, nikt nie weźmie Twojej opinii na poważnie.
Powyższą niestety już ktoś może wziąć. Kolega @Kapi pewnie wolałby aby takich ludzi nie było, aby ich nie spotykać, gdyż będzie to miało katastrofalne skutki dla biznesu prowadzonego przez ludzi którzy „bawią” się np w barberów.