Amerykańska, rzemieślnicza mydlarnia Queen Charlotte Soaps rozpoczęła swą działalność w 2009 roku w miasteczku Matthews, niedaleko Charlotte, w Północnej Karolinie.
Firma produkuje mydła toaletowe, mydła do włosów, balsamy przed goleniem, mydła i kremy do golenia, balsamy po goleniu, balsamy do ust i akcesoria. Wytwórnia ma ambicje sprzedawać najwyższej jakości produkty, bazujące na staranne wybranych, świeżych surowcach. Każdy produkt, zanim trafi do sprzedaży, poddawany jest rygorystycznym testom, mającym za zadanie dowieźć, że spodziewana jakość została osiągnięta.
Opakowanie i postać
Do dziś nie mogę zrozumieć dlaczego nie zamówiłem mydła w tyglu. Zamiast tego otrzymałem mydło w postaci krążka zabezpieczonego termokurczliwą folią z naklejoną amatorsko wydrukowaną etykietą. Wiem, że nie ma co oceniać książki po okładce, ale na mnie takie niedbalstwo robi bardzo złe wrażenie. Z drugiej strony, być może firmie właśnie o to chodziło, żeby zbudować wrażenie produktu organicznego.
Krążek jest twardy, ale nie na tyle, aby nie dało się go dość swobodnie kształtować.
Skład
Nie wiem dlaczego, ale jak tylko wziąłem do ręki mydło Queen Charlotte i powąchałem, od razu pomyślałem, że to prawdziwie naturalny produkt. Czy przyczyną tego wrażenia jest całkowicie naturalny zapach?… Może to zgrzebne opakowanie? A może niejednorodna postać?…
Rzut oka na naklejoną etykietę ze składem moje przypuszczenia uprawdopodobnił, ale również i wzbudził niedosyt. Dlaczego producent nie podał w składzie wodorotlenków, którymi oleje zostały zmydlone? Napisałem w tej sprawie list do producenta i dostałem wymijającą odpowiedź, że przecież skład podany jest na opakowaniu i na stronie internetowej. Nie odpuściłem. Poprosiłem o precyzyjne informacje. Tym razem producent wysłał mi porządnie przygotowaną listę, zgodnie ze standardami INCI.
Moja intuicja nie wprowadziła mnie w błąd. Receptura Queen Charlotte to mydlarska stara szkoła.
Podstawą składu mydła są zmydlone zasadą potasową i sodową: łój, olej rycynowy, masło shea, kwas stearynowy, masło kakaowe, olej kokosowy, olej awokado, olej palmowy i oliwa z oliwek. Najprawdopodobniej spora część olejów nie została zmydlona, ale producent o tym nie informuje.
Skład uzupełnia gliceryna roślinna, wyciąg z liści aloesu, kaolin, lanolina i Witamina E (czyli tocopherol – naturalny antyoksydant).
Za ładny, oryginalny zapach odpowiada mieszanina naturalnych olejków eterycznych, której składu producent nie ujawnia.
Skład zgodnie z INCI: Potassium Tallowate, Sodium Tallowate, Aqua, Potassium Ricinoleate, Sodium Ricinoleate, Potassium Shea Butterate, Sodium Shea Butterate, Vegetable Glycerin, Potassium Stearate, Sodium Stearate, Potassium Cocoa Butterate, Sodium Cocoa Butterate, Potassium Cocoate, Sodium Cocoate, Fragrance (essential oil), Potassium Avocadate, Sodium Avocadate, Potassium Palmate, Sodium Palmate, Potassium Olivate, Sodium Olivate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Kaolin, Lanolin, Tocopherol
Zapach
Mydło ma niezwykle oryginalny zapach i właśnie jego opis, z którym zapoznałem się na jednym z serwisów internetowych sprawił, że mydło to kupiłem. W dużym skrócie Queen Charlotte Basilica pachnie wypastowanym kościołem. Poza kadzidłem i mirrą, wyczuwam delikatną nutę mięty, której nie jestem wielkim zwolennikiem. Mimo to zapach jest niezwykle oryginalny i jeżeli dobrze się kojarzy, może dostarczyć podczas golenia dużo przyjemności. Gdyby zapach był trochę silniejszy i trwalszy, miałby u mnie wysoką notę, a tak muszę poprzestać na 8/10. Żałuję, bo aromat Queen Charlotte Basilica bardzo mi się podoba.
Wyrabianie piany
Recenzowane mydło zdecydowanie nie jest proste w użyciu. Zbudowanie grubej warstwy, dobrej piany nie jest banalne – przynajmniej nie od pierwszego razu. Po pierwsze, mydło ma małą tolerancję na ilość dodawanej wody. Bardzo łatwo z wodą można przeholować, a wtedy piana traci dobre właściwości. Myślę, że warto pogodzić się ze stosunkowo cienką warstwą kremowej piany. Zaręczam, że jej właściwości są wysokiej klasy i całkowicie wystarczą komfortowego, efektywnego golenia.
Najlepsze rezultaty osiągałem, gdy przed ładowaniem pędzla, w celu wydobycia zapachu, pokrywałem powierzchnię mydła cienką warstwą gorącej wody. Przy okazji mydło miękło, co bardzo ułatwiało nabranie wystarczającej jego ilości. Po wylaniu wody (lub wtarciu jej w skórę twarzy), dłużej niż zwykle, bo około 30 sekund kręciłem pędzlem w tyglu. Gdy uznawałem, że włosie wystarczająco dobrze pokryte jest mydłem, zaczynałem wyrabiać pianę na twarzy, sukcesywnie i z umiarem (!) dodając wodę.
Jeśli piana ulegnie zbytniemu rozwodnieniu, nie tylko traci na właściwościach, ale i na trwałości.
Pomimo dobrej jakości piany, ze względu na konieczność opanowania produktu, nie mogę przyznać w tej kategorii wyższej noty niż 7/10.
Golenie
Ucieszyłem się, gdy od pierwszego pociągnięcia ostrza po skórze wyczułem świetny poślizg. Golenie przebiegało bardzo sympatycznie – nie tylko poślizg, ale również amortyzacja były na dobrym poziomie. Jeżeli nie zadba się o odpowiednią jakość piany, podczas drugiego przejścia będzie bardziej rachityczna, co pociągnie za sobą spadek ochrony. Taka rozwodniona piana zapewnia również słabszy poślizg. Żeby opisu wrażeń po goleniu nie zakończyć w ten sposób, muszę przyznać, że jeżeli piana zachowa właściwą konsystencję, poślizg jest nie tylko bardzo dobry, ale pozostaje na skórze po pierwszym ruchu ostrza. Zmiękczanie zarostu jest przeciętne.
Paradoksalnie, najlepsze golenie zaliczyłem przy użyciu Mühle R41, gdy sprawę załatwiłem w dwóch przejściach. Pianę przygotowałem zdecydowanie gęstą i aksamitną, która bez problemu wystarczyła w niezmienionej postaci na drugie przejście. W takim przypadku cały czas ochrona była dobra, a poślizg był na bardzo dobrym poziomie.
W zależności od sposobu przygotowania piany, mydło sprawuje się na poziomie 6-8 punktów. Przyjmuję wartość wyższą – 8/10, zakładając że użytkownik wie jak się produktem posługiwać.
Wrażenia po goleniu
Niewiele jest mydeł do golenia, które nie wymagają zastosowania balsamu po goleniu po zakończenia zabiegu. Queen Charlotte właśnie takie jest. Po przemyciu twarzy zimną wodą, skóra była gładka, sprężysta i sprawiała wrażenie zadbanej. Oryginalny zapach był niestety niestety ledwie wyczuwalny, a po godzinie nawet śladu po nim nie było. Dopiero po zakończeniu golenia dobrze widać, że producent kosztem gorszej jakości piany postawił na najwyższej klasy właściwości pielęgnacyjne. Już po kilku dniach używania mydła Queen Charlotte zauważyłem pozytywne zmiany w kondycji skóry. Właściwości pielęgnacyjne oceniam na 8/10, ale nie mogę dodać dodatkowych dwóch punktów za zapach po goleniu, bo zapachu praktycznie nie ma.
Dostępność i cena
Mydło oczywiście nie jest dostępne w Polsce, jak również nie znalazłem go w żadnym europejskim sklepie internetowym. Chcąc nie chcąc, musiałem udać się do sklepu internetowego producenta, gdzie do $15 za mydło musiałem zapłacić $14 za transport. Zakładając w kalkulacji jednorazowe zamówienie na trzy sztuki, koszt 100-gramowego krążka wynosi 75 zł. Po uwzględnieniu zużycia na poziomie 0,8 g, otrzymujemy koszt standardowego golenia w wysokości 0,60 zł. To dużo.
Podsumowanie i ocena
Mydło Queen Charlotte Basilica to produkt nierówny. Jego zapach naprawdę mi się podoba, ale mógłby być zdecydowanie silniejszy, szczególnie po zakończeniu golenia. Do tego dochodzi kłopotliwa do zrobienia piana. Komfort golenia, który mógłby być dobry ze względu na dobry poślizg, ogranicza przeciętna amortyzacja. Książęcego honoru poza zapachem rozpaczliwie bronią bardzo dobre właściwości pielęgnacyjne. No i ta cena oraz słaba dostępność w Europie. Jeśli miałoby się to mydło sprowadzić z USA, zakup byłby mało opłacalny.
Moja ocena: 8/10 (bardzo dobry produkt)
- zapach (atrakcyjność, intensywność i trwałość): 8/10,
- właściwości piany (łatwość wyrabiania, trwałość i inne właściwości piany): 7/10,
- efektywność golenia (poślizg, zmiękczanie zarostu, dokładność itp.): 8/10,
- właściwości pielęgnacyjne i wrażenie po goleniu: 8/10,
- opłacalność: 3/10.
Ocena ogólna nie uwzględnia opłacalności, ani nie jest średnią poszczególnych ocen.
Punktacja: 1 – tragiczny, 2 – słaby, 3-4 – taki sobie, 5-6 – dobry, 7-8 bardzo dobry, 9 – niemal doskonały, 10 – wybitny
Zapraszam do dyskusji. Każdy komentarz jest dla mnie nagrodą. chcesz być na bieżąco informowany o nowych wpisach, śledź mnie na Twitterze (polecam), ew. zasubskrybuj blog w WordPressie. Po opublikowaniu nowego wpisu, dostaniesz e-maila.
Po przeczytaniu recenzji mydło spadło na niższą lokatę w kolejce do testów. Spodziewałem się zapachu kadzidła kościelnego, a w moim odczuciu mydło nie ma takiego zapachu.
Zastanawia mnie dlaczego producent nie podaje składu produktu zgodnie z INCI, przecież nie ma się czego wstydzić.
Tomek, podejrzewam, że tym Twoim pędzlem-montrum golenie z użyciem Queen Charlotte Basilica może być bardziej udane.
Kadzidło i mirra ? no cóż, księża też muszą się golić 🙂
(osobiście dodałbym jeszcze sproszkowanego złota i nazwał „Three Kings”)(;))
mydła amerykańskie to „trzeci biegun” (obok włoskich i francuskich)
i zdecydowanie najbardziej „bizarre” (IMO)
Dzięki za recenzje tego produktu, – raczej nie spróbuje, chociaż ma plus za oryginalność:)
pozdrawiam
a
Aromat Queen Charlotte Basilica trafia w jakąś szufladkę w mojej głowie. Naprawdę mi się podoba. Gdyby tak ująć tej lekkiej nuty podobnej do mięty i przemnożyć intensywność przez cztery… oj byłby to zapach dla mnie. Tak pogrążałem się w smutku z powodu słabości Basiliki, aż na moją półkę w łazience trafił Los Angeles Bespoke. Ok, kadzidło nie jest tak zdecydowane jak w Basilice, ale zapach ma moc i jest świetny. Ma również coś z PGS Whiskey. Zobaczymy jak z właściwościami użytkowymi.
Artur, w tej Twojej trójwymiarowej przestrzeni mydlanej warto dodać czwarty wymiar – mydła angielskie. Coraz bardziej przekonuję się, że właśnie tam trafiam najmniej pomyłek.
Widzisz, dla mnie mydła angielskie to takie, pre-amerykańskie
co prawda bardziej dopracowane i ze specyficznym „sznytem” (i ceną)
ale w sumie bardzo podobne. Może faktycznie zasługują na oddzielna kategorię ?
Nie wiem czy probowałeś Mike,s Natural Soap,s – ma taka wersję z wetiverią,
ale dla mnie był to właśnie „kadzidlany” zapach i podobał mi się. Z tym że osobiście wole bardziej „słodkie” nuty raczej w stronę opium i tytoniu ( i wanilii)niż „cierpkiej” w mojej ocenie mirry i zbyt „kościelnego” olibanum.
pozdrawiam
a
Dziekuje za interesujaca recenzje. Czekam na Twoje wrazenia z Los Angeles Bespoke, ale chyba sie nie doczekam 🙂
Oj, kowjack! Potrafisz wzbudzić w człowieku poczucie winy… 🙂 No dobrze, jeszcze chwila dla Barrister & Mann a później biorę na warsztat Los Angeles Bespoke #1. A już się zastanawiałem nad Crabtree & Evelyn Siena… A niech Ci będzie!