Nie było chyba mydła, którego byłem równie ciekawy. Tyle pozytywnych opinii! Czy to kolejny „barani pęd” wzorem RazorRock XXX, czy faktycznie prawdziwie perfekcyjny produkt? Jeżeli mydło naprawdę jest genialne, czy w praktyce jest dużo lepsze od liderów rankingu? Same pytania.

Znak Martin de Candre
Znak Martin de Candre

Mydło do golenia Martin de Candre Savon à raser, l’Original (Scented Shaving Soap) otrzymałem w postaci solidnej próbki, która bez problemu wystarczyła do wyłożenia nią dna sporego plastikowego słoika. Zadowolony byłem, że udało się to zrobić, bo chciałem, aby korzystanie  z produktu było jak najbardziej zbliżone do zamysłu producenta zrealizowanego w oryginalnym opakowaniu o podobnej średnicy.

Mydło Martin de Candre w dorabianym opakowaniu
Mydło Martin de Candre w dorabianym opakowaniu

Upychanie mydła w nowym mieszkanku dało mi możliwość zapoznania się z jego konsystencją i zapachem. Martin de Candre jest miękki jak plastelina. Zapach, jak dla mnie, ma charakter ziołowy i jest bardzo intensywny. Według producenta, aromat zawiera kompozycję naturalnych olejków: lawendowego, rozmarynu i mięty. Percepcja zapachu jest bardzo indywidualna. W mojej ocenie Martin de Candre pachnie lepiej niż oryginalne mydło Le Père Lucien – nie jest takie aptekarskie, a lawenda, choć bardzo intensywna, stonowana jest innymi aromatami. A rozmaryn? Hhmm… Też nie powiedziałbym żeby był wyczuwalny. O mięcie nie wspomnę, bo nie umiem jej jednoznacznie zlokalizować. Summa summarum,  jeśli faktycznie kompozycja jest tak prosta jak podaje producent, to jest naprawdę genialna. Jeśli jednak miałbym ją ocenić, porównując do innych świetnych zapachów mydeł i kremów do golenia, z którymi miałem do czynienia, to wyznam, że Trufitt&Hill 1805, Floris London Elite i Crabtree&Evelyn Moroccan Myrrh pachną lepiej. Nie jest dla mnie istotnym argumentem, że Martin de Candre pachnie naturalnymi olejkami. Jeśli kompozycja zbudowana byłaby na bazie syntetycznych aromatów, a byłaby dobra, nie widziałbym w tym problemu.

Mydło do golenia MArtin de Candre (zdjęcie: Martin de Candre)
Mydło do golenia Martin de Candre (zdjęcie: Martin de Candre)

Mimo to doceniam staranność producenta w doborze małej liczby naturalnych składników. W tym obszarze mydła Martin de Candre są nie do pobicia. Lista składników jest nadzwyczaj krótka: zmydlone ługiem potasowym kwas stearynowy i olej kokosowy, gliceryna, chlorek sodu i kompozycja aromatyczna (zgodnie z INCI: Stearic acid, Cocos Nucifera Oil, Aqua, Potassium hydroxide, Glycerin, Sodium chloride, Parfum). Aż nie chce się wierzyć, że to tak dobrze działa. Warto dodać, że pomijając substancje aromatyczne, IDENTYCZNY skład ma mydło Le Père Lucien – Potassium stearate, Potassium cocoate, Aqua, Coconut fatty acid, Glycerin (oraz aromaty: Styrax benzoe, Cinnamomum camphora, Aniba rosaeodora, Rosa damascene, Nerol, Geraniol, Citronnellol, Linalol). Najprawdopodobniej również sprawdzonym w Martin de Candre składem inspirował się (czytaj: zerżnął) Catie’s Bubbles.

Do wyrabiania piany nie mam jakichkolwiek zastrzeżeń. W tym obszarze mydło zachowuje się w zasadzie identycznie do Le Père Lucien. Piana jest obfita, ale nie rekordowa. Wyrabianie jest banalnie proste – nie trzeba się starać, aby bardzo szybko uzyskać gęstą, kremową kołderkę. Piana jest bardzo trwała i nie wysycha.

Jeśli idzie o golenie, to znów muszę odwołać się do Le Père Lucien. To według mnie charakterystyki niezwykle podobne. Oba produkty wybitnie zmiękczają zarost i oba nie dają rekordowego poślizgu. Jednak w sumie, uwzględniając świetną amortyzację, francuskie mydła zapewniają najwyższej klasy, dokładne golenie.

Po goleniu spłukałem twarz zimną wodą i wstrzymałem się z nałożeniem balsamu po goleniu. Mimo tego, nie czułem jakiegokolwiek wysuszenia, czy ściągnięcia skóry. Produkt zachowuje się jednak inaczej niż Mitchell’s Wool Fat – mój dotychczasowy lider rankingu właściwości pielęgnacyjnych. Martin de Candre działa bardziej subtelnie. Wyraźnie czuć warstewkę emolientu, ale nie jest ona tak oczywista jak lanolina w Mitchell’s Wool Fat. Martin de Candre ma jednak kolejną przewagę – świetny zapach, dużo lepszy niż podczas golenia.

Na koniec muszę zadać sobie pytanie, czy mydło Martin de Candre Savon à raser, l’Original zapewniło mi więcej przyjemności podczas golenia niż inne testowane wcześniej produkty. Pomimo tego, że to jedno z najlepszych mydeł jakich używałem, na to pytanie muszę odpowiedzieć przecząco. Moje stanowisko w części powodowane jest kompozycją zapachową, która choć bez wątpienia świetna, nie do końca trafia w mój gust. Gdybym miał zabrać jedno mydło do golenia na bezludną wyspę, nie byłby to francuski, ale raczej angielski lub amerykański produkt. Ten wątek rozwinę w dopiero przygotowywanym artykule. Wcześniej pojawi się pełna recenzja Martin de Candre Savon à raser, l’Original.

Ten post ma 10 komentarzy

  1. Kowjack

    Dziekuje serdecznie za Twoja opinie na temat Martina de Candre. Bylem bardzo ciekawy jak ocenisz ten produkt, sam nie mialem jeszcze sposobnosci aby wyprobowac, czeka w swojej kolejce:-)

    1. Mirosław Florek

      To ja Ci dziękuję, kowjack. Tylko dzięki Tobie miałem okazję poznać ten produkt. Tak jak w przypadku większości najwyższej klasy mydeł i kremów do golenia, kluczem do oceny jest zapach. Jeśli idzie o właściwości goleniowe, to różnice są naprawdę małe – przynajmniej dla mnie. Akurat to mydło wcale nie jest takie bezdyskusyjne, bo poślizg ewidentnie nie jest najwyższej klasy. Jednak zestawiając wszystko do kupy i oceniając efekt końcowy, nie da się powiedzieć o tym produkcie inaczej niż wybitny. Cena za golenie wychodzi w okolicach 1 zł. Sporo, ale znamy przecież droższe specyfiki. Jak skończę testy tego co mam, pewnie skuszę się na Fougere tego producenta – oczywiście w jakimś zakupie mini-grupowym.

  2. Kowjack

    Moim zdaniem, aby miec skale porownawcza, dobrze jest sprobowac duza ilosc dostepnych na rynku produktow. Mamy jakis punkt odniesienia. Masz racje ze najdrozsze kremy nie oferuja az tak duzego skoku jakosiowego, niemniej jednak wiemy czego szukac w innych produktach. Ostatnio testowalem Captain’s Choice i jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Obecnie jestem w trakcie uzywania Phoenix Amber ktorego probke otrzymalem od Ciebie drogi kolego, za co serdecznie dziekuje raz jeszcze. Po swietnym goleniu sprawdzilem cene, okazalo sie, ze mozna znalezc tansze produkty niewiele ustepujace swoim drogim kuzynom z wieloletnimi tradycjami, oferujace bardzo dobre wlasciwosci i swietny zapach 🙂

  3. arturro

    Ha! w końcu zabrałeś się za MDC 🙂
    Jak dla mnie (zwolennika ekstremalnego minimalizmu 🙂 MDC (co prawda bezzapachowy ale co tam…) to ideał – mydło, samo mydło, i tylko mydło 🙂

    w składzie pominąłeś jeden bardzo ważny składnik mianowicie CZAS mydło „dojrzewa” jak dobry francuski ser około 6 miesiecy

    pozdrawiam
    a

    1. Mirosław Florek

      To ja mam kilka pytań, Artur:
      1) Jakie właściwości poprawia sezonowanie mydła?
      2) Dlaczego uważasz, że taki minimalistyczny skład jest lepszy?
      3) Nie przeszkadza Ci w tym mydle odrobinę słabszy poślizg niż w innych wybitnych mydłach?
      4) Pomijając zapach, uważasz że mydło Martin de Candre jest lepsze od Le Pere Lucien?

      1. arturro

        odpowiadam w kolejności:
        1. sezonowanie mydła poprawia jego „łagodność” – zmydlanie trwa długo i w starszym mydle jest mniej pozostałości niezmydlonych wodorotlenków
        2. uważam że taki minimalistyczny skład jest lepszy bo
        a)po prostu tak uważam i koniec:))
        b)”wszystkie genialne rzeczy są proste” poza tym takie mydło ma dłuższy (kilka lat) okres przydatności „do użycia
        c)stworzenie takiego mydła świadczy o „kunszcie” mydlarza
        d)takie mydło raczej nikogo nie podrażni
        e)nie ma „czarowania” środkami powierzchniowo czynnymi, parabenami, tańszymi zamiennikami i sztucznymi aromatami – od razu widać i czuć czy jest dobre czy nie
        3. nie przeszkadza mi, wręcz go nie zauważam (brzytwa)
        4. ewidentnie jest lepsze (P. Cyril dodaje za dużo wody i słabiej kontroluje proces (vide przypadki rozwarstwiania się mydła)

        pozdrawiam
        a

        1. Mirosław Florek

          Artur, dzięki za odpowiedź!

          Ad. 1. Rozumiem, że drugą strategią, zastępującą sezonowanie, jest zobojętnienie mydła jakimś słabym kwasem.

          Ad 2e. Ostatnio na temat „czarowania” detergentami wypowiadał się Douglas Smythe z Phoenix AA (czyli HTGaM). Zgadzam się w całej rozciągłości. Dobre mydło nie powinno ich zawierać. W kwestii konserwantów i sekwestramtów mam inne zdanie.

          Ad 3. Jak golę się brzytwą, to poślizg (na razie) muszę mieć super. Pewnie to kwestia techniki. W MdC dla mnie poślizg mógłby być jednak lepszy.

          1. arturro

            ad 1. tak można dodać kwasu:) a potem podgrzac i mieszac w kontrolowanej temperaturze i ciśnieniu 🙂 trzeba miec fabrykę żeby to dobrze zrobić
            ad 3. dla mnie ten poslizg to jakas „urban legend” przeciez każde mydło jest sliskie 😉 juz bardziej mi zależy na zmiekczaniu (ale oczywiście z ciekawości zrobiłem kiedyś mydło o „zwiekszonym poślizgu”, trzeba tylko uważać żeby się „śluz do golenia” nie zrobił:))

            pozdrawiam
            a
            p.s. nie działają mi powiadomienia o nowych odpowiedziach

  4. Rafifafi

    Wiecie co, a ja już trochę jestem zmęczony tymi testami i chciałbym wreszcie mieć swoje ulubione mydło i koniec…a tu taka ilość mydeł na świecie. Myślałem, że po pół roku oblecimy większość, a tu końca nie widać 🙁

    1. Mirosław Florek

      Pocieszę Cię, Rafał. Z tych ważnych mydeł zostało jeszcze może z 50. Oczywiście pomijam wersje zapachowe. Natomiast dużo, ale naprawdę dużo więcej jest mydeł rzemieślniczych. Niektóre z nich są świetne. Są też takie, które będą genialne, jak Twórca zadba o właściwy aromat.

Dodaj komentarz